WChemii, czyli lab od podszewki
OPIS PROJEKTU "WChemii, czyli lab od podszewki" (wywiady z pracownikami naukowymi WCh UW)
„WChemii, czyli lab od podszewki” to nowa seria od studentów dla studentów. Z naukowym zapałem i lawiną pytań wybieramy się w podróż po zakątkach wydziału, aby zgłębić tajniki pracy naukowej, badań, a przede wszystkim – by lepiej poznać naszych wspaniałych dydaktyków. Jaki jest ulubiony zespół muzyczny dziekana, z czym na co dzień mierzą się badacze w pracy naukowej i jak narodziła się ich pasja do chemii – odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie właśnie w naszych wywiadach. Serdecznie zapraszamy do lektury!
Prof. dr hab. Sławomir Sęk
Wraz z początkiem bieżącego roku akademickiego objął Pan Profesor stanowisko dziekana wydziału. Czy mógłby Pan Profesor opowiedzieć, z czym wiąże się pełnienie tej funkcji?
Obowiązki dziekana wydziału są dosyć szerokie i są oczywiście zdefiniowane w statucie UW, myślę jednak, że omawianie poszczególnych punktów odnośnie obowiązków dziekana w tej chwili byłoby pewnie dosyć nudne *śmiech*. Mówiąc bardzo ogólnie, zadaniem dziekana jest organizowanie pracy wydziału, w tym kształtowanie polityki i kadrowej, i naukowej. Po części dziekan odpowiada również za zapewnienie warunków do prawidłowej realizacji procesu kształcenia, choć same kwestie organizacji dydaktyki są bardziej w kompetencjach Kierownika Jednostki Dydaktycznej, czyli dziekana Chotkowskiego. Można powiedzieć, że rolą dziekana jest także dbanie o ludzi – pracowników i studentów – w wymiarze organizacyjnym i infrastrukturalnym. Obowiązkiem Kolegium Dziekańskiego jest zapewnienie wszystkim odpowiednich warunków do studiowania i pracy, tak by były one jak najbardziej komfortowe. Jest jeszcze druga strona medalu, dla niektórych bardziej atrakcyjna, dla innych mniej – dziekan także reprezentuje wydział na zewnątrz – na wszelkiego typu uroczystościach czy forach.
W poprzedniej kadencji również był Pan Profesor członkiem Kolegium Dziekańskiego. Czy jest coś, co zaskoczyło Pana Profesora najbardziej w związku z objęciem stanowiska dziekana?
Niewątpliwie to, że poprzednie cztery lata miałem okazję być prodziekanem ds. ogólnych i finansów w zespole dziekana Kudelskiego, przygotowało mnie na wiele rzeczy, więc rozpoczynając tę kadencję jako dziekan, tych zaskoczeń tak dużo nie było. Przez poprzednie cztery lata miałem okazję zapoznać się z wieloma aspektami działalności wydziału i tego, jak to jest zorganizowane, ale powiedziałbym żartobliwie, że tym, co mnie zaskoczyło, był ciężar łańcucha dziekańskiego, który można metaforycznie porównać z ciężarem władzy. Oprócz tego, zupełnych zaskoczeń raczej nie było właśnie ze względu na wcześniejsze doświadczenie, które na pewno znacznie ułatwiło przejście na nowe stanowisko. Są jednak pewne aspekty, w które jeszcze muszę się wdrażać, w szczególności w tych zakresach, za które nie odpowiadałem jako prodziekan. Niektóre z nich z pewnością wymagają ode mnie dokształcenia się.
Co według Pana Profesora wyróżnia nasz wydział najbardziej na tle innych wydziałów chemicznych w polsce?
Powiedziałbym, że wyróżnia nas to, co najcenniejsze, czyli ludzie. Mamy, moim zdaniem, unikalną społeczność z fantastyczną synergią pomiędzy naukowcami i studentami, a także wspaniałą administrację i pracowników obsługi, którzy skutecznie nas wspierają. To wszystko razem tworzy społeczność, która cechuje się dużą różnorodnością. Wyróżnia nas też sposób, w jaki ta społeczność funkcjonuje, szczególnie jej otwartość i wzajemny szacunek. Nie chcę nazywać nas jedną wielką rodziną *śmiech* chociaż byłbym skłonny powiedzieć, że relacje, jakie panują u nas na wydziale, porównując do innych jednostek, są fantastyczne i bardzo to sobie cenię. Pracuję tutaj już od wielu lat i muszę powiedzieć, że takiej synergii życzyłbym też innym jednostkom w Polsce i nie tylko. Myślę, że przede wszystkim wyróżniają nas ludzie, którzy tworzą ten wydział. To nie jest tylko budynek, laboratoria i sale wykładowe, bo cała ta infrastruktura nic nie znaczy, jeśli nie ma w niej ludzi, którzy tchną życie w twór, który nazywamy Wydziałem Chemii UW.
Skąd wzięła się pasja Pana Profesora do nauk chemicznych?
Ta pasja zaczęła się bardzo, bardzo dawno temu, jeszcze w szkole podstawowej. To były lata, gdy nawet jeszcze nie miałem lekcji chemii. W moich czasach w szkole podstawowej uczyło się osiem lat, chemia pojawiała się dopiero, bodajże, w siódmej klasie, natomiast mnie chemia zaczęła interesować już na przełomie piątej i szóstej klasy. Przyniosłem nawet rekwizyt *wyciąga książkę Stefana Sękowskiego “Moje laboratorium”* żeby wam pokazać, co było punktem zapalnym. Była to seria książek, które opisywały ciekawe doświadczenia chemiczne, które można było własnym sumptem wykonać w domu. Dotyczyły one różnych dziedzin, od podstawowej chemii nieorganicznej poprzez organikę i elektrochemię. Moja przygoda z chemią zaczęła się właśnie od jednej z książeczek napisanych przez Stefana Sękowskiego. Wpadła mi ona w ręce w antykwariacie, przy okazji poszukiwania czegoś zupełnie innego. Po lekturze stwierdziłem, że fajnie by było spróbować część z tych rzeczy, która wydawała się wykonalna na tamten moment, przeprowadzić w domu. Wzbudzało to pewne kontrowersje, szczególnie od strony rodzicielskiej *śmiech*, bo nie każdy eksperyment kończył się powodzeniem i czasami oznaczało to straty materialne. Był to moment, gdy chemia zaczęła coraz bardziej mnie wciągać. Później byłem konsekwentny w tym wyborze – po szkole podstawowej poszedłem do technikum chemicznego, a po technikum zupełnie naturalnym wyborem były dla mnie studia na kierunku chemia.
Czym obecnie zajmuje się Pan Profesor naukowo?
W grupie badawczej, którą kieruję, rozwijamy dwie gałęzie badań. Pierwsza z nich skupia się na zagadnieniach, którymi zainteresowała mnie już wiele lat temu jako studenta pani profesor Bilewicz. Dotyczą one procesów transportu elektronowego przez organiczne cząsteczki, w szczególności interesują nas peptydy i białka. Pozornie wydaje się, że coś takiego jak peptyd czy białko, czyli zasadniczo dielektryk, nie powinno przewodzić prądu. Okazuje się jednak, że w pewnych specyficznych okolicznościach te elektrony mogą całkiem żwawo przemieszczać się wykorzystując właśnie łańcuchy peptydowe. Zawsze interesował mnie ten mechanizm – jak to się dzieje, że elektrony są przekazywane za pośrednictwem łańcuchów peptydowych, czasem na bardzo duże odległości. Są białka, w których elektron jest przenoszony między centrami aktywnymi nawet na kilka nanometrów. Interesowała mnie strona mechanistyczna – jak to się dzieje, jaka jest efektywność tego procesu i co na nią wpływa. Są to stricte badania podstawowe, ale oczywiście w dalszej perspektywie można sobie wyobrazić, że tego typu badania przełożą się na aspekt aplikacyjny – doskonale wiemy, że postęp elektroniki jest ściśle związany z miniaturyzacją. Kiedyś osiągniemy dolną granicę, dlatego jej przekroczenie będzie wymagało od nas budowania różnego rodzaju układów elektronicznych opartych na pojedynczych cząsteczkach. Badania, które prowadzimy, jak najbardziej się w to wpisują. Zarówno peptydy, jak i białka, mają takie właściwości pod kątem transportu elektronów, że potrafią przykładowo kierunkowo przepuszczać elektrony, więc działają trochę jak molekularna dioda – w jednym kierunku elektrony płyną efektywnie, a w drugim już nie.
Druga gałąź badawcza to dziedzina badań związanych z biomimetyką. Konstruujemy i badamy membrany lipidowe, które mają naśladować błony komórkowe – eukariotyczne bądź prokariotyczne, choć skupiamy się raczej na tych drugich. Wykorzystujemy membrany lipidowe do badania ich oddziaływań także z peptydami, ale o innym charakterze, a mianowicie o charakterze przeciwbakteryjnym – czasami mówi się o nich “peptydy antybiotykowe”. Nasza praca skupia się nie tyle na tym, by szukać nowych leków czy antybiotyków, co bardziej na szukaniu odpowiedzi na pytanie jaki jest mechanizm samego działania takich peptydów na membrany lipidowe, przykładowo w jaki sposób to się dzieje, że membrany są uszkadzane, co w efekcie zaburza wzrost bakterii. Ponownie, są to badania bardziej mechanistyczne, o charakterze podstawowym, ale implikacje są raczej dość oczywiste – w świetle rosnącej antybiotykooporności, którą obserwujemy, należy szukać alternatywnych rozwiązań. Nie tylko peptydy antybiotykowe, ale też peptydomimetyki, mogą stworzyć taką alternatywę. Jest to działalność badawcza z pogranicza chemii, biologii i zastosowań biomedycznych , ale jak wspomniałem, nas najbardziej nas najbardziej interesują aspekty mechanistyczne, czyli jak taki peptyd powoduje, że membrana komórki bakteryjnej ulega uszkodzeniu.
Pierwsza część zainteresowań naukowych Pana Profesora została zainspirowana przez panią profesor Bilewicz. Jaka była geneza zainteresowania drugą częścią? Czy również ktoś Pana Profesora zainspirował?
Tak. Druga pojawiła się trochę później, gdy odbywałem staż podoktorski na Uniwersytecie w Guelph w Kanadzie. Mój szef, profesor Jacek Lipkowski, od jakiegoś czasu zajmował się badaniami nad membranami lipidowymi i, niejako, zaraził mnie tym tematem. Do dzisiaj utrzymujemy ze sobą kontakt i mamy wspólne publikacje, które dotyczą właśnie tej dziedziny. Gdy przełożony potrafi w odpowiedni sposób przedstawić tematykę i nią zainteresować, to oczywiście łatwiej jest wdrożyć się w daną ścieżkę badawczą. W szczególności, gdy widzi się dalsze perspektywy i ma się świadomość, że mimo że są to badania podstawowe, gdzieś tam na końcu drogi pojawia się aspekt aplikacyjny i może się to przydać w kontekście chociażby projektowania nowych leków. Warto dodać, że membrany lipidowe są też często elementami biosensorów, więc gdy widzi się ten aspekt aplikacyjny na końcu, to tym bardziej dana ścieżka staje się atrakcyjna.
Czy poza biologią i naukami biomedycznymi współpracuje Pan Profesor jeszcze z jakimiś dziedzinami nauki w swoich badaniach?
Jeśli chodzi o pierwszą gałąź badawczą, o której wspominałem, to często zdarzało mi się współpracować z fizykami, ze względu na mechanistyczny charakter badań, który czasem wymaga zrozumienia zagadnień, które są bliższe fizykom niż chemikom. W drugim przypadku oczywiście jest współpraca z biologami, która jest bardzo pożądana. Jak już mówiłem, nie jest naszym nadrzędnym celem opracowywanie nowych leków, ale siłą rzeczy, gdy zsyntezujemy nowy interesujący peptyd bądź peptydomimetyk, to często chcemy też, zanim przystąpimy do badań mechanistycznych, sprawdzić, czy rzeczywiście wykazuje on aktywność przeciwbakteryjną. Współpraca z biologami jest tutaj niezastąpiona, w szczególności z grupą pana profesora Dariusza Bartosika z Wydziału Biologii naszego uniwersytetu. Jeśli chodzi o współpracę w obrębie samej chemii, to na pewno bardzo istotna jest współpraca z chemikami organikami – od wielu lat współpracuję z panią prodziekan Karoliną Pułką-Ziach, która w obrębie naszych badań jest odpowiedzialna za część syntetyczną.
Co najbardziej zaskoczyło Pana Profesora w pracy naukowej?
Jest to bardzo trudne pytanie – w pracy naukowej człowiek jest zaskoczony prawie codziennie. Mamy świadomość, pisząc projekty, czy też tworząc koncepcję eksperymentu, że “papier przyjmie wszystko” i według wszelkiej dostępnej wiedzy możemy do pewnego stopnia przewidzieć, że konkretna konstrukcja eksperymentu pozwoli na uzyskanie danego wyniku. Jednak, jak to zwykle bywa w pracy eksperymentatora, większość przypadków to zaskoczenie i okazuje się, że jednak wynik eksperymentu jest niezgodny z przewidywaniami. Powiedziałbym, że to chleb powszedni pracy badawczej, a tego typu zaskoczenia pojawiają się bardzo regularnie w najmniej oczekiwanych momentach. Jest to element codzienności pracy badawczej, ale z drugiej strony także element, który czyni tę pracę atrakcyjną. Zapewne sami zdają sobie Państwo sprawę, że przy takim natężeniu zaskoczeń nie sposób się nudzić – zawsze jest nad czym myśleć.
Jaki aspekt pracy naukowej jest według Pana Profesora najtrudniejszy?
Myślę, że nie tyle najtrudniejsze, co niesłychanie ważne, choć niektórzy mogą to postrzegać jako trudność, jest wypracowanie dużej dozy cierpliwości w sobie oraz konsekwencji w działaniu. Bez tego wykonanie jakiegokolwiek eksperymentu, który przyniesie wartościowe wyniki jest moim zdaniem bardzo trudne, szczególnie, jeśli ktoś należy do niecierpliwych. Istnieje wówczas bardzo duża szansa, że w ciągu czynności, które wykonujemy w trakcie eksperymentu, gdzieś pojawi się delikatny “skrót”, który spowoduje, że cały eksperyment upada. Cierpliwość i konsekwencja to podstawa w pracy naukowej. Obserwuję dość niepokojący trend polegający na tym, że wiele osób, wchodząc w świat nauki, oczekuje szybkich rezultatów, najlepiej spektakularnych. Bardzo pozytywnie postrzegam ambicjonalne podejście i chęć do pracy oraz uzyskanie wartościowych wyników, ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że w badaniach często robimy rzeczy bardzo trudne, których nikt nigdy wcześniej nie próbował. Jest to metoda prób i błędów, gdzie szukamy optymalnych rozwiązań nie mając gwarancji, że nasz pomysł zadziała. Zatem, oprócz cierpliwości i konsekwencji, niezbędna jest spora dawka pokory – staramy się zmierzyć z prawami natury, która nadal pozostaje dużo sprytniejsza od nas.
W takim razie co najbardziej lubi Pan Profesor w pracy naukowej?
Paradoksalnie chyba właśnie te zaskoczenia. Przychodząc każdego dnia do laboratorium człowiek nigdy nie wie, co go czeka, każdy dzień jest inny. A jeśli jeszcze lubi się to robić, to zdecydowanie ułatwia to funkcjonowanie. Kilka lat temu był u nas wykład profesora Aarona Ciechanowera, noblisty z dziedziny chemii z 2004 roku. Powiedział on wtedy bardzo ciekawą rzecz – że on nie ma pracy, tylko hobby. Myślę, że jest to stwierdzenie, pod którym podpisze się wielu naukowców, którzy swój zapał i entuzjazm wkładają w pracę laboratoryjną i prowadzenie badań. Ja również mogę się pod tym podpisać – pracę badawczą traktuję jako realizację swoich zainteresowań i spełnianie pasji, co powoduje, że fakt, że jest to jednocześnie moja praca jest wyłącznie wartością dodaną. Przychodzę do tak zwanej pracy realizować się w tym, co najbardziej lubię.
Wspominał Pan Profesor, że był Pan konsekwentny w podążaniu za marzeniem, by zostać chemikiem. Czy były jakieś inne kierunki, które rozpatrywał Pan Profesor przy wyborze studiów wyższych?
Jestem trudnym przypadkiem, bo byłem bardzo mocno zorientowany na chemię, nie ukrywam *śmiech* Moja alternatywa obejmowała chemię na Uniwersytecie Warszawskim i chemię na Politechnice. Zdecydowałem się na nasz Uniwersytet, ponieważ, przynajmniej w tamtych czasach, był tu bardziej wyeksponowany komponent badań podstawowych, podczas gdy Politechnika była bardziej inżynieryjno-techniczna. Zawsze ciągnęło mnie w stronę podstawowych problemów, stąd mój wybór padł na chemię. Gdy byłem już zadeklarowany, że chcę zajmować się w życiu chemią, nie rozważałem innych opcji. Nie licząc oczywiście czasów, gdy człowiek był zupełnie młody, kiedy to w głowie pojawiały się koncepcje kariery piłkarza albo podróżnika *śmiech* Różne były pomysły, ale gdy pojawiła się chemia, to już nie było odwrotu. Porównując z kierunkowym transportem elektronów, przepływ był już tylko w jedną stronę *śmiech*
Co spowodowało, że Pan Profesor zdecydował się na dalsze podążanie ścieżką naukową i pozostanie na uniwersytecie?
Przede wszystkim ciekawość – jak to wszystko działa, co leży u podstaw zjawisk, które obserwujemy, urządzeń, które używamy. Mamy tutaj telefon, na którym rejestrowana jest nasza rozmowa, ale tam, w “bebechach” jest bateria – co tam się dzieje? Elektrochemia! Zawsze była we mnie ciekawość zobaczenia, co jest pod spodem. Bardzo doceniam oczywiście badania aplikacyjne czy wdrożeniowe, które mogą dać gotowy produkt, na który statystyczny Kowalski popatrzy, weźmie do ręki i stwierdzi “okej, fajna rzecz”, jak chociażby telefon. Jednak od zawsze interesował mnie głębszy wgląd w to, jak działa świat wokół nas i był to dla mnie główny impuls, aby zająć się działalnością badawczą – często zadawałem sobie pytanie: dlaczego?
Czy podczas studiów na naszym wydziale byli dydaktycy, którzy szczególnie wpłynęli na rozwój naukowy Pana Profesora?
Jak już wcześniej zostało wspomniane, bardzo duży wpływ na utwierdzenie się w mojej decyzji kontynuacji rozwoju w ścieżce badawczo-naukowej miała pani profesor Bilewicz, z którą miałem zajęcia już na pierwszym roku. Uważam, że była i jest świetnym dydaktykiem – bardzo wiele się od niej nauczyłem, nie tylko w zakresie materiału przekazywanego na zajęciach, ale również w kontekście badawczym i życiowym. Jest to jedna z postaci, o których śmiało mogę powiedzieć, że mnie ukształtowały jako chemika. Taką postacią jest również pan profesor Galus, legenda naszego wydziału i elektrochemii, nie tylko polskiej, ale i światowej. Gdy rozpoczynałem zajęcia z panem profesorem Galusem, posiadałem już podstawową wiedzę na temat elektrochemii i nawet czułem się mocny w tej dziedzinie, ale muszę powiedzieć, że po wysłuchaniu pierwszych paru wykładów pana profesora stwierdziłem, że jednak wiem niewiele *śmiech* Tutaj pojawił się właśnie wspomniany wcześniej element pokory. Nie zmienia to jednak faktu, że pan profesor Galus w fantastyczny sposób przekazywał tę wiedzę – udział w tych wykładach to była po prostu czysta przyjemność. To, co niektórym wydawało się czarną magią – a wśród studentów nadal pojawiają się głosy, że niektóre aspekty, jeśli chodzi o elektrochemię, są kompletnie niezrozumiałe – po wykładzie pana profesora było jasne i klarowne. Są to dwie postacie z naszego wydziału, które miały największy wpływ na ukształtowanie mnie jako chemika.
Jakie było największe wyzwanie, z jakim spotkał się Pan Profesor na studiach?
Był taki przedmiot jak “Zastosowanie informatyki w chemii”. Wbrew pozorom, z informatyką to nie miało zbyt wiele wspólnego, bo głównie w ramach tego przedmiotu zajmowaliśmy się całkowaniem numerycznym. Choć próbowaliśmy też pisać proste programy. Nie ukrywam, że na tamtym etapie ten przedmiot był dla mnie największym wyzwaniem – był to jedyny przedmiot w całej mojej edukacji, którego nie udało mi się zaliczyć w pierwszym terminie *śmiech* Więc można uznać, że było to dla mnie największe wyzwanie
Jak wiemy, nie samą pracą człowiek żyje. Jakie są zainteresowania Pana Profesora poza chemią?
Rzeczywiście *śmiech* Moje zainteresowania, ponownie, rozchodzą się na dwie gałęzie, choć w wielu aspektach można je połączyć. Pierwszą jest muzyka, aczkolwiek dość specyficzna – jestem zdeklarowanym fanem muzyki metalowej, choć nie twierdzę, że słucham wyłącznie takiej – przekrój jest szeroki, od muzyki poważnej po pop. Wszystko jest do posłuchania, w pewnych granicach rozsądku *śmiech* Jednak serce jest przy muzyce metalowej.
Jaki ulubiony zespół Pana Profesora?
Trudno byłoby wybrać jeden *śmiech* Z racji wieku pewnie nie będzie zaskoczeniem, gdy powiem, że Metallica – jako nastolatek wchłaniałem dźwięki Master of Puppets czy …And Justice For All. Bardzo lubię również zespół, który pojawił się nieco później i ewoluował stylistycznie, ale został ze mną od lat 90 – chodzi o Machine Head. W trzech zespołach też trudno będzie się zmieścić *śmiech* Bardzo lubię także Lamb of God i Meshuggah. Często sięgam także po muzykę z trochę innych działek. Jednym z zespołów, których nie zdefiniowałbym jako stricte metalowych, a bardziej jako muzykę alternatywną, który również jest mi bardzo bliski, jest Primus – fantastyczny zespół, polecam każdemu.
Ma Pan Profesor również własny zespół. Co skłoniło Pana Profesora do jego założenia?
Wiąże się to trochę z moim domem rodzinnym – mam starszego brata, który jest muzykiem, więc siłą rzeczy muzyka zawsze się gdzieś tam w domu przewijała, co w którymś momencie zaowocowało moim zainteresowaniem gitarą. Nauczyłem się paru podstawowych piosenek, na przykład Thunderstruck AC/DC czy Harvester of Sorrow Metalliki, ale w którymś momencie granie samych coverów przestało wystarczać i pojawiła się myśl, że może warto stworzyć coś własnego. Od czasów szkoły średniej zawsze był jakiś zespół, w którym grałem, najczęściej z inicjatywy mojej i mojego brata, który również gra, między innymi, na gitarze. Tych zespołów było kilka. Od 2012 mamy projekt, którego się trzymamy do tej pory. Zawsze z dużą przyjemnością traktowałem proces powstawania muzyki. Wiadomo, że wymyślenie pojedynczego riffu nie zamyka sprawy – musi zajść jeszcze cały proces twórczy, aranżacji, zebrania ludzi, dołożenia instrumentów, aż powstanie spójna całość. Przyjemnym uczuciem jest świadomość, że stworzyło się coś, co, przynajmniej dla niektórych, będzie miłe dla ucha.
Pracę muzyka można porównać z pracą chemika – zespół ludzi pracuje nad czymś z nadzieją, że uda się uzyskać oczekiwany rezultat.
Dokładnie tak. Praca chemika w dzisiejszych czasach jest pracą zespołową i tak samo jest w przypadku muzyki – jeśli nie jest się wybitnym solistą, to praca zespołowa jest podstawą uzyskania dobrego efektu, więc to porównanie jak najbardziej pasuje. Powiedziałbym, że jest to też element, który zwiększa wrażliwość człowieka na słuchanie innych. Pracując w zespole siłą rzeczy trzeba szukać kompromisów. Nawet jeśli mamy w zespole jednostki o bardzo silnych osobowościach i mocno zaakcentowanym indywidualizmie, to chcąc znaleźć wspólny środek, trzeba współpracować. Jest to świetna lekcja w kontekście słuchania, co inni mają do powiedzenia. Czasami są to głosy krytyczne, czasami głosy pochwały, ale zawsze czegoś uczą.
Jaka jest druga strona zainteresowań Pana Profesora?
Jeśli chodzi o drugą gałąź, to wymaga ona sporego zmęczenia fizycznego *śmiech* Mianowicie są to góry, a w szczególności nasze polskie Tatry, po których uwielbiam chodzić. Od wielu, wielu lat, wspólnie z moim synem co roku obowiązkowo musimy pojechać w Tatry, pochodzić po szlakach i trochę pogadać. Jest to świetna okazja do pielęgnowania relacji – jedna strona to piękne widoki, a druga to męska wyprawa w góry.
Czy przyjmuje Pan Profesor studentów na pracę dyplomową? Jeśli tak, czego dany student może się spodziewać?
Jak najbardziej przyjmuję studentów na prace dyplomowe. Można spodziewać się ciekawej tematyki badawczej, oczywiście patrząc z mojej perspektywy *śmiech* W szczególności jeśli ktoś chce pracować w działce z pogranicza chemii z innymi dziedzinami – czy to biologicznymi, czy biomedycznymi – to myślę, że odnajdzie się w naszej grupie badawczej. Na pewno trzeba być gotowym na ciężką pracę, u nas nigdy nie jest łatwo *śmiech* Jak powiedział mój mentor na stażu podoktorskim, wcześniej wspomniany profesor Jacek Lipkowski – do badań naukowych, którymi człowiek chce się zająć można podejść na dwa sposoby. Można wybrać działkę badawczą, która jest popularna i w której dużo się publikuje, a jednocześnie jest intensywnie rozwijana przez wiele grup, co daje nam dużo wsparcia w kontekście, tego, że pewne problemy już są rozwiązane. Mówiąc krótko – koncepcja jest już rozwinięta, co nam bardzo ułatwia życie. Z drugiej strony można wybrać taką działkę badawczą, która jest niepopularna, bo jest po prostu trudna. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że nasze badania są niepopularne, ponieważ jest mnóstwo grup, które zajmują się tego typu badaniami, ale na pewno jest to działka trudna. A jest trudna ze względu na to, że chociażby w kontekście membran lipidowych, z założenia chcemy, by był to układ naśladujący układ biologiczny, a tak jak mówiłem, natura nadal jest dużo sprytniejsza od nas i pewne jej tajemnice wciąż pozostają dla nas niezbadane. Pole do popełnienia błędu ogromne, a więc mówiąc krótko – jest czego szukać. Można się spodziewać, że tematyka, którą rozwijamy w grupie badawczej jest raczej z tych trudniejszych, ale z drugiej strony pozytywne wyniki, gdy już zdoła się je uzyskać, dają naprawdę dużo satysfakcji. Jeśli włożymy odpowiednio dużo pracy, będziemy cierpliwi i konsekwentni, to gdzieś tam na końcu tej drogi czeka nas coś miłego.
Czy ma Pan Profesor jakąś anegdotę z czasów studiów, którą mógłby się Pan podzielić?
Zastanawiałem się nad tym pytaniem i stwierdziłem, że większość anegdot może nie nadawać się do wywiadu, w czasach studenckich różne rzeczy się dzieją *śmiech*. Jest jedna sytuacja, bodajże, z drugiego roku, gdy to profesor Mierzecki wprowadził nas w lekką konsternację i zasiał niepewność na sali w trakcie wykładu z historii chemii. Muszę zacząć od tego, że nasz rok miał taki zwyczaj, który może jeszcze przetrwał – jeśli na danym wykładzie była sprawdzana lista obecności, to wpisywaliśmy się na nią po kolei z imienia i nazwiska, a oprócz tego na końcu listy dopisywany był Tales z Miletu. Pan profesor Mierzecki, jak i inni wykładowcy podchodzili do tego z dużą dozą wyrozumiałości. Na ostatnim wykładzie, gdy mieliśmy już zebrać zaliczenia, pan profesor powiedział, że bardzo się cieszy z frekwencji, niemniej jednak jednej osobie tego wykładu zaliczyć nie może. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak do tego doszło, skoro liczyła się tylko frekwencja, nie było egzaminu – w czym jest problem? Więc padło pytanie “kto nie zalicza?”. Oczywiście był to Tales z Miletu *śmiech*
Czy jest coś, co chciałby Pan Profesor powiedzieć przyszłym chemikom?
Jeżeli ktoś ma w sobie ten “pierwiastek chemika” *śmiech*, to jest wiele powodów, dla których warto go pielęgnować. Po pierwsze – wykształcenie chemika, wbrew pozorom, jest bardzo uniwersalne – już pod koniec lat 70. chemia została nazwana central science. Dlaczego? Tak naprawdę pracuje ona na styku bądź w połączeniu z innymi dziedzinami, więc jest dziedziną centralną – przydaje się biologom, medykom, fizykom czy inżynierom materiałowym. Mówiąc krótko, centralna rola chemii przejawia się w przeróżnych dziedzinach i stąd bierze się jej interdyscyplinarność. Myślę, że dzięki temu chemik otrzymuje uniwersalny model wykształcenia – owszem, znamy się na pierwiastkach, właściwościach, reakcjach, wiele wiemy o strukturach różnych związków, ale oprócz tego mamy wiedzę, która pozwala nam dość swobodnie poruszać się w innych dziedzinach. Gdyby nie było chemików, to niewiele mogliby zrobić fizycy, biolodzy, farmaceuci czy lekarze – wszędzie przejawia się chemia. W związku z tym, jeśli ktoś ma drive, aby studiować chemię, to na pewno jest to jeden z elementów zachęty. Należy również zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo praktyczną dziedziną jest chemia, wracając chociażby do wcześniej wspomnianego telefonu i dziejącej się w nim elektrochemii, ale nie tylko – spójrzmy na otaczające nas organizmy. O tej porze roku jeszcze tego nie widać, ale za niedługo zrobi się zielono i ruszy wszechobecna fotosynteza. Co tam się dzieje? Sama chemia. Nasze organizmy – fakt, że rozmawiamy, oddychamy – sama chemia. Gdy ktoś sobie uświadamia, jak bardzo chemia przeplata się z codziennym życiem, zarówno na poziomie biologicznym, jak i technologicznym, widzi, jak bardzo wszechobecna jest ta dziedzina. Myślę, że to doskonała zachęta, by dalej zgłębiać chemię.